czwartek, 30 września 2010

Lot w nieznane

97% procent pasażerów stanowią Japończycy, ale jak na tak liczną grupę przypada tylko 2 Stewardów mówiących po japońsku, po jednym dla biznes klasy i turystycznej. Na ich szczęście pasażerowie nie są zbyt wymagający i nie wzywają ich praktycznie ani razu. Poza tym przez cały lot panuje prawie kompletna cisza. Nie znaczy to że nikt się nie odzywał. Po prostu rozmawiali w taki sposób aby nie przeszkadzać innym pasażerom. Odwrotnie niż w czasie lotu z Warszawy do Amsterdamu, gdzie pewna pani siedząca za mną swoim monologiem dbała o to, abym przypadkiem nie zasnął.

Na obiad było do wyboru spaghetti albo kurczak po japońsku. Wszyscy siedzący przede mną Japończycy jak jeden mąż wybrali danie włoskie. Pan siedzący obok mnie też chciał spaghetti, ale wyboru już nie miał i musiał wziąć kurczaka – mnie nie już nie pytano. Tylna część samolotu miała zresztą podobny problem. Gdy mnie obsługiwano, przybiegła stewardessa pytając czy u nas jest jeszcze makaron.


Kolejna obserwacja taka, że nikt z siedzących w moim otoczeniu Japończyków nie je pałeczkami lecz widelcem i nożem, jedynie para Holendrów zdecydowała się zjeść na sposób azjatycki.



Z Warszawy samolot miał lekkie opóźnienie z powodu deszczu, na lotnisku Kansai też padało, ale wylądowaliśmy równo z czasem. Nikt nie odpina pasów dopóki nie wyłączone zostaną silniki i kapitan nie da pozwolenia. Miła odmiana w porównaniu z wcześniejszymi doświadczeniami, kiedy to ludzie otwierali luki bagażowe jak tylko koła dotknęły pasa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz